Och, jesień. U nas spadające z drzew kolorowe liście, kasztany i plucha. W Australii natomiast marsz krabów.
Miejscem dziwniejszym od kontynentalnej Australii są chyba tylko wyłącznie wyspiarskie terytoria pod jej jurysdykcją. Takimi miejscami są właśnie omawiane dzisiaj Wyspy Kokosowe oraz Wyspa Bożego Narodzenia. Otóż podczas gdy wielu z nas może doświadczać korków z powodu robót drogowych lub dużego ruchu, mieszkańcy tych wysepek miewają poważne regularne problemy z migracją krabów. Naprawdę poważne.
Przedstawiciele Gecarcoidea natalis, choć całkiem inteligentnie im z oczy patrzy, niezbyt rozumieją pojęcie drogi szybkiego ruchu. Ba, jakiekolwiek drogi. Ich brak znajomości ludzkiej infrastruktury stanowi główną kość niezgody, przynajmniej w kwestii pierwszeństwa komunikacyjnego. Otóż kraby czerwone to kraby lądowe, normalnie żyjące sobie w lasach. Kiedy jednak nadchodzi pora deszczowa (na przełomie października i listopada) to wyruszają w podróż. Opuszczają swoje wilgotne, ciepłe i wypełnione gnijącymi resztkami organicznymi lasy i zmierzają w stronę wybrzeża. Nie są to pojedyncze osobniki, nawet nie grupy lub stada. To tysiące ślicznie czerwonych krabów idących w jednym kierunku! Ta powódź skorupiaków wynika z ich wyjątkowo krótkiego sezonu godowego. Od momentu pierwszego deszczu mają zazwyczaj około kilkanaście dni na dotarcie do oceanu i rozmnożenie się. Nie ma więc czasu na postoje, przekąski lub bezpieczeństwo drogowe!
I słuchajcie, te gigantyczne grupy spragnionych kopulacji krabów czerwonych są absolutnymi zarządcami dróg na okres swojej migracji. Sprawiają, że ludzie stawiają metalowe bariery, tworzą podziemne przejścia, objazdy i krabie mosty; w niektórych okolicach całkowicie zostaje zatrzymany nawet ruch samochodowy. To nie są jakieś tam mróweczki przecież, to mierzące około 10 centymetrów stwory z potężnym pancerzem!
I to są prawdziwi władcy (australijskich) dróg.
Źródło: Frogtail Images, Flickr