Śliczny maluszek, ledwie dwa centymetry. Uroczy, prawda? OTÓŻ NIE. To absolutny zabójca. Uznawany czasem za najbardziej jadowite zwierzę na świecie, ten kolega przemierza okolice wybrzeża Australii. Groźnie patrzy na wszystkich przepływających w pobliżu. Znaczy, patrzy tak mentalnie, bo w sumie to jakoś nie bardzo ma oczy.
Wiecie jednak, co za to ma? Ten swój wspaniały jad, przebiegle znajdujący się też między komórkami dzwonu ciała meduzy – tej parasolowatej części – a nie tylko klasycznie w ramionach. To jakby taka kompensacja niewielkiego rozmiaru.
Ciekawe szczególnie jest jednak to, że pomimo groźnego charakteru, Carukia barnesi nie powoduje właściwie ludzkiej śmierci. Chociaż „podarowuje” coś znanego jako syndrom Irukandji, powodujący potworny ból mieśni i nerek, odczucie palenia się skóry czy mdłości, to raczej nie zabija.
Może to taka litość. Może to naprawdę miły charakterek. Albo to zwykła biochemia, KTO WIE.
Autorka: Lisa-ann Gershwin