Dzisiaj przed wami, wierzcie lub nie, mrówka. Serio, nawet jeśli sądzicie, że to skrzydlata kiełbaska.
Otóż nasz samiec, a właściwie wszystkie samce, mają trochę taką ksywkę „kiełbasich much”. Wynika to oczywiście z ich tłuściutkiego, wydłużonego odwłoka, który sprawił, że początkowo uznano tych panów za przedstawicieli zupełnie innego rodzaju. Zorientowano się jednak, że chociaż samce po wykluciu opuszczają kolonię, są w stanie na podstawie feromonów odnaleźć drogę. Kiedy zerknie się z inną kolonią, mrówki odrywają mu skrzydła i fizycznie niosą do swojej (dziewiczej) królowej. Składać ona będzie nawet milion jaj miesięcznie!
A milion jaj jest całkiem przydatne, ponieważ chociaż przeżyje tylko część młodych, jest to część jakże potrzebna. Duża liczba osobników z jednej kolonii jest konieczna do tworzenia tak specjalnych kolumn zawierających nawet 50 MILIONÓW osobników. Takie kolumny przemierzają zaledwie 20 centymetrów na godzinę, ale uparcie podróżują w poszukiwaniu nowych zasobów i nowego miejsca na gniazdo. Fajnie, jeśli takie miejsce znajdą gdzieś w pobliżu pól uprawnych. Nasze Dorylus świetnie nadają się bowiem jako naturalny, ruchliwy insektycyd.
Dzięki swoim potężnym szczękom, są one w stanie zaatakować (w większych grupach) wiele organizmów czy nawet dżdżownice. Ich szczęki są tak silne, że jeśli spróbujemy mrówkę od takiej ofiary oderwać, podniesiemy ją razem z ofiarą. Te szczęki mają jednak inne, naprawdę fascynujące zastosowanie.
Ponieważ Dorylus występują we wschodniej części Afryki, przez wiele znajdujących się tam ludzikch populacji były wykorzystywane jako… szwy. Chociaż ich ugryzienie jest bolesne, odpowiednio zastosowane techniki pozwalają na dokładne zamknięcie jakiego skaleczenia. Kończy się co prawda to takim dosyć okropnym oderwaniem ( ☹ ) naszej mrówki od ludzkiego ciała, to jednak proces absolutnie wyjątkowy i nie sposób było mi go ominąć.
Musicie przyznać, że no nigdy byście na to nie wpadli.
Autor: L. Shyamal
Dzisiejsze odjechane zwierzątko nadesłał Olaf Brzozowski.