Jest was już 3000, więc należy się wam coś wyjątkowego. Naprawdę wyjątkowego.
Bo nie chodzi dzisiaj o ślimaka, ale raczej o to, co siedzi w ślimaku. Tym „czymś” jest przywra Leucochloridium paradoxum, która nietypowo jak na pasożyta, marzy, aby doprowadzić swojego gospodarza do śmierci. Ale po kolei.
Pierwszym etapem życia naszego pasożyta jest oczywiście stadium larwalne. Młodociane przywry zamieszkują w ptasich odchodach w postaci miracidiów. Spokojnie czekają tak sobie, aż jakiś ślimak połakomi się na, no cóż, ptasią kupkę. Kiedy trafią już do ciała biednego ślimaka, przechodzą w następne stadium rozwoju, czyli sporocystę. Dokładnie taką, jak widzimy na zdjęciu.
Sporocysty są o wiele większe od miracidiów, bardziej kolorowe i bardziej aktywne. Są do tego stopnia aktywne, że zamiast jak pozostały pokarm grzecznie przejść przez układ pokarmowy, nasze sporocysty przebijają się przez tkanki i docierają do oczu ślimaka, a następnie przejmują jego mózg.
Ślimak zombie zmuszany jest do nienaturalnego, zagrażającego życiu zachowania, czyli wejścia jak najwyżej i na jak najbardziej odkryty teren. Tam sporocysty robią sobie prawdziwą dyskotekę, bo pulsują, dając złudzenie hiperaktywnej gąsienicy. To właśnie to, czego poszukują drobne ptaki. Nie zastanawiają się, po prostu wyrywają z oczu biednego ślimaka tłuste sporocysty i zjadają, przekonane, że to smaczne gąsienice.
Zjedzone sporocysty wykorzystują ptasi układ pokarmowy jako porodówkę i żłobek w jednym, mnożąc się na potęgę. Najpierw pojawiają się cerkarie, a później właściwe, rozdzielnopłciowe formy dorosłe.
I kiedy dwie przywry bardzo się kochają, idą razem do kloaki ptasiego gospodarza – a tam zapłodnione jaja trafiają do ptasich odchodów i zamieniają się w postaci larwalne, zaczynając cały cykl na nowo.
Autor: Peter Traub